Sezon burz Andrzeja Sapkowskiego a polski k.p.k.

Paweł Wrześniewski

* * *

A więc jest - konynuacja, której miało nie być. Jak wielu innych ponarzekałem trochę, że król miał przecież abdykować, po czym... utonąłem w lekturze Sezonu burz. I choć fandom podzielony jak rzadko kiedy, ale ja znów mogę powiedzieć tylko jedno: kto chce, niech sobie szuka dziury w całym, dla mnie to jest po prostu genialne. No, może z małymi wyjątkami, bo to, co napiszę za chwilę, to wcale nie będzie pean.

Lektura szybko prowadzi do konkluzji, że autor tym razem nie ogranicza akcji do skalistych przełęczy, niebezpiecznych miejskich zaułków i ponurych zamczysk, ale w narrację obficie wplata wątki prawne. I dobrze, bo tradycja prawnicza późnośredniowiecznego świata - a w takich mniej więcej realiach osadzone są przecież sagi fantasy, tej wiedźmińskiej nie wyłączając - jest przebogata, o czym współcześnie, w łacinie już nieuczeni, trochę zapominamy. A ponieważ sam jestem prawnikiem, na dodatek z zamiłowaniem do recenzowania twórczości innych pod kątem jurydycznym, z miejsca postanowiłem zabrać głos.

Oto już na początkowych kartach opowieści Geralt zostaje aresztowany. Starzy wielbiciele prozy Mistrza pewnie zdziwili się mocno: Przejść przez Kaer Morhen i dać się tak podejść jak dziecko? Ale o tym sza, tu tylko o przepisach, nawet jeśli z lekkim przymrużeniem oka. Idźmy zatem dalej: Oczywiście fantastyczne światy mają to do siebie, że mogą w nich obowiązywać fantastyczne porządki prawne i takież procedury. Wydaje mi się jednak, że o ile Znaki Aard, kikimory i żywiołaki są zmyślnym elementem konwencji literackiej, o tyle tło w postaci relacji społecznych autor stara się oddać możliwie realistyczne, okraszając je swym niepowtarzalnym humorem, który co i raz przebłyskuje z ciętych dialogów czy przemyśleń książkowych bohaterów. Czy ktoś dziś jeszcze pamięta, jak udzielając lata temu wywiadu jednemu z czasopism, na pytanie o największy swój błąd popełniony przy pisarskiej robocie Pan Andrzej Sapkowski przyznał, iż pomylił pewne elementy końskiej uprzęży, przez co wyszło głupio? Tak to przynajmniej zapamiętałem. A przecież i wtedy można było twierdzić, że w wyimaginowanych krainach konie kiełzna się inaczej niż na Ziemi.

Piszę o tym wszystkim dlatego, aby właściwie osadzić me własne wynurzenia. Zastrzegam, iż celem ich jest tylko i wyłącznie intelektualna gimnastyka. Z tym i tylko z tym zastrzeżeniem odważę się stwierdzić, że jeśli chodzi o występ przed sądem w Kerack, Mistrz w Sezonie burz pobłądził. I bynajmniej nie chodzi mi o przedstawianie prawników jako prominenckie dzieci kończące prawo, gdyż ich zamożni rodzice nie mają innego pomysłu na karierę własnych pociech.

W tym miejscu każdy, kto jeszcze Sezonu burz nie czytał, powinien to uczynić. Chodzi mi zwłaszcza o rozdział trzeci, bo tam się rzecz cała dzieje. Jako się rzekło (to chyba z Jaskra), Geralt trafia przed oblicze wymiaru sprawiedliwości w osobie sędzi pogrążonej akurat - jak to często u bohaterów Sapkowskiego - w rozmyślaniach o rzeczach zupełnie przyziemnych. Trafia wraz z adwokatem, bo jeszcze przed terminem zostaje mu przydzielony obrońca z urzędu. Tak, tak - niby średniowiecze, mały peryferyjny kraik rządzony przez cwaniaczka w koronie, ale poziom ochrony prawnej kto wie czy nie wyższy, niż we współczesnej Rzeczpospolitej. Przypomnę, że dziś w Polsce przyznanie obrońcy z urzędu jest w rozumieniu kodeksu postępowania karnego wyjątkiem, a nie regułą. Oskarżony (a także podejrzany) musi mieć obrońcę, gdy:

* jest nieletni, głuchy, niemy lub niewidomy,

* wykaże, że nie jest w stanie ponieść kosztów obrony bez uszczerbku dla niezbędnego utrzymania siebie i rodziny,

* zachodzi uzasadniona wątpliwość co do jego poczytalności,

* w postępowaniu przed sądem okręgowym jako sądem pierwszej instancji zarzucono mu zbrodnię albo jest pozbawiony wolności,

* sąd uzna to za niezbędne ze względu na okoliczności utrudniające obronę.

Dodajmy, że w postępowaniu karnym skarbowym - a ono interesuje nas tu szczególnie, skoro Geralt jest oskarżany o malwersacje ze szkodą dla fiskusa - prezes sądu lub referendarz sądowy wyznacza obrońcę oskarżonemu, który jest nieobecny. To akurat do rzadkości nie należy, sam w podobnej sytuacji reprezentowałem kiedyś z urzędu pewnego obywatela Wspólnoty Niepodległych Państw. Wpadł w Warszawie, próbując w okolicach zbiegu Targowej i Zielenieckiej sprzedać przypadkowym przechodniom kilka kartonów przemycanych ze Wschodu papierosów, a po pierwszym przesłuchaniu i solennym zapewnieniu o stawieniu się na każde wezwanie polskiego wymiaru sprawiedliwości rozpłynął się w powietrzu. No ale Geralt nieobecny nie jest, wręcz przeciwnie, aresztowano go.

Być może prezes sądu w Kerack uznał, że stan wiedźmina utrudnia mu obronę, choć doprawdy trudno dociec, dlaczego. Może to wpływy wszechmocnej Lytty Neyd, kto wie. Pewne jest tylko, że Koral nie zapłaciła adwokatowi oficjalnie, gdyż wtedy byłby to obrońca z wyboru, a nie z urzędu. Bo zapłacić mogła, również wedle polskiego k.p.k. do czasu ustanowienia obrońcy przez oskarżonego (podejrzanego) pozbawionego wolności obrońcę może ustanowić inna osoba, o czym jednak niezwłocznie się oskarżonego zawiadamia. Ale nie to jest przedmiotem mojego wywodu, bo to wszystko drobiazgi łatwe do zmiecenia dwoma słowami: licentia poetica.

Ja za największy mankament analizowanego tu fragmentu opowieści uważam sam przebieg sądowego posiedzenia. O cóż bowiem w nim chodzi? - Asesor trybunalski oskarży cię o poważne przestępstwo - przewiduje adwokatka naradzając się ze swym klientem. - Zalecam przyznać się do winy. Możemy wówczas liczyć na łagodny wymiar... - radzi. I rzeczywiście, część jej zapowiedzi realizuje się, bowiem wkrótce po wejściu na salę asesor stwierdza, iż Geralta, wołanego Geraltem z Rivii, z zawodu wiedźmina, oskarża się o malwersację, a zabór i przywłaszczenie dóbr należnych koronie. Zatem jest już akt oskarżenia i celem posiedzenia jest jego zweryfikowanie.

Pomińmy kwalifikację prawną, wedle dzisiejszych standardów dość dyskusyjną. Istotne jest to, że słowa obrońcy i przebieg posiedzenia sądu wskazują, iż ma ono charakter merytoryczny. Innymi słowy, chodzi o ustalenie, czy Geralt przestępstwo popełnił, czy też nie. Nie jest natomiast celem samo tylko postanowienie o przedłużeniu aresztowania tudzież zastosowaniu innego środka zapobiegawczego. Aresztowanie pełni zawsze rolę służebną wobec owego celu nadrzędego. Ma zatem zagwarantować, iż wiedźmin nie będzie np. wymiaru sprawiedliwości unikał. Tymczasem sędzia ocenia materiał dowodowy - na głos, przed zamknięciem przewodu sądowego, co w postępowym Kerack dziwi o tyle, że w cywilizowanych krajach sądowi wolno to uczynić dopiero w uzasadnieniu wyroku, wcześniej bowiem narażałby się na zarzut stronniczości - a stwierdziwszy jego miałkość, kończy posiedzenie, wyznaczając kaucję. Czyli tak jakby przyjmował, że dowodów trzeba szukać dopóty, dopóki nie znajdzie się ich tyle, żeby oskarżonego skazać. Pomieszanie z poplątaniem. Skoro asesor trybunalski oskarża, Geralt na oskarżenie odpowiada, a sąd rozważa zasadność oskarżenia, to znaczy, że procedury w Kerack wzorcowo wręcz trzymają współczene standardy, że postępowanie karne ma charakter kontradyktoryjny, co oznacza, iż oskarżyciel spiera się na równych prawach z oskarżonym, a sąd jest jedynie arbitrem. Arbitrem w żaden sposób niezainteresowanym w rozstrzygnięciu innym, niż jego zdaniem najlepiej odpowiadające prawu. Jeśli już sąd - zwłaszcza tak niedosiężny jak królewski - decyduje się pochylić nad sprawą, to na pewno nie po to, by widząc nieporadność oskarżyciela, dać mu dodatkowy czas na zbieranie dowodów. Krótko mówiąc, albo się człowieka skazuje, albo się go puszcza. Pamiętajmy, że w prozie Sapkowskiego państwami i państewkami fantastycznych krain rządzą indywidua zainteresowane przede wszystkim uciechami łoża, napełnianiem własnych skarbców złotem i szlachetnymi kamieniami itd. Przecież takiego więźnia trzeba żywić - a choćby miał to być czerstwy razowiec i dzban zatęchłej wody, płaci władca. Utrzymywanie takiego modelu po prostu by mu się nie kalkulowało. Nie za każdym aresztowanym stoi chimeryczna czarodziejka skłonna sypnąć dukatami na kaucję.

Na tym tle inne mankamenty dotyczące zagadnień prawnych to drobiazgi. Ot, jak choćby to: - Sprzeciw! - wrzeszczy asesor. - Oskarżony wygłasza mowę! - Na sądzie nie robi to wrażenia, bo szybko ów sprzeciw oddala, jak można sądzić dlatego, że wystąpienia Geralta za mowę nie uznaje. Tu dwie uwagi. Po pierwsze, z tymi sprzeciwami sytuacja robi się nieco komiczna, pokazując, jak wielka jest moc oddziaływania amerykańskiej kinematografii. W Polsce, a chyba i w ogóle w Europie kontynentalnej nie ma żadnych sprzeciwów i każdy, kto chciałby je zgłaszać, ryzykuje zabicie śmiechem. Można wnosić o uchylenie pytania tudzież o odebranie głosu, natomiast sprzeciwy zgłaszane są głównie na filmach. To oczywiście na marginesie, bo w Kerack może obowiązywać system podobny do anglosaskiego. Wtedy jednak po drugie, samo wygłoszenie przez oskarżonego mowy wydaje się w opisanej przez autora scenie jak najbardziej na miejscu i asesor trybunalski raczej nie sprzeciwiałby się temu tak gwałtownie. Skoro postępowanie dowodowe - choćby ograniczone do jednego tylko dowodu - miało miejsce, to w każdym cywilizowanym systemie prawnym przychodzi czas na ustosunkowanie się przez strony do zebranego materiału.

Albo tu: - Przed sądem odpowiadał będziesz z wolnej stopy. Jeśli sprawa w ogóle trafi na wokandę, co wcale nie jest takie pewne. A nawet jeśli, to nie masz, uwierz, powodów do zmartwień. Zaufaj mi - uspokaja czarodziejka na s. 55. Trochę plecie, bo gdyby miała choć blade pojęcie o procedurze karnej - a z całokształtu można miarkować, że ma - wiedziałaby, iż Geralt właśnie odpowiada z wolnej stopy. Dlaczego? Bo odpowiadać z wolnej stopy to w największym uproszczeniu uczestniczyć w postępowaniu karnym nie będąc aresztowanym. A czarodziejka wie, że wiedźmin nie jest aresztowany choćby stąd, że właśnie z nim rozmawia.

I jeszcze to: - Czeka się proces i wyrok za finansowy przekręt. Kilka najbliższych lat spędzisz, zapowiada się, przy wiośle na galerze. Tyś, zdaje się, myślał, żeś się już wywinął? Że twoja sprawa już jest umorzona, że wiedźma Neyd, która dla kaprysu pozwala ci się chędożyć, odwoła oskarżenie i po krzyku? Jesteś w błędzie. Albert Smulka, żupan z Ansegis, złożył zeznanie. To zeznanie cię pogrąża - cedzi książę na s. 107. Nie za bardzo wiadomo, jak żupan mógł złożyć pogrążające wiedźmina zeznanie nie pogrążając przy okazji sam siebie, ale niech tam. Książę przecież blefuje, nawet jeśli blef jest łatwy do przejrzenia jak kombinacje dziecka. Zakłada bowiem, że w postępowaniu karnoskarbowym potrzebny i istotny jest jakiś wniosek osoby trzeciej, która władna jest ponadto cofać go ze skutkiem dla losów sprawy. Fakt, i dziś istnieją przestępstwa wnioskowe. Problem polega na tym, że sprawy tyczące się interesów skarbu rzadko kiedy mają taki charakter. Skazanie otwiera bowiem budżetowi drogę do dochodzenia strat od malwersanta. Żaden władca nie może ryzykować sytuacji, w której oskarżony za parę groszy dogada się z wnioskodawcą poza oficjalną procedurą, ten cofnie wniosek, a sąd będzie owym cofnięciem związany. System, w którym organa wymiaru sprawiedliwości wszczynałyby i umarzały postępowanie karnoskarbowe w zależności od widzimisię wnioskodawców szybko doprowadziłby królewski skarbiec do ruiny - a już na pewno do spadku jego przychodów. A to ostatnia rzecz, do której władcy krain wykreowanych przez Sapkowskiego - zawsze ponadprzeciętnie inteligentni - by dopuścili.

Warszawa, 26 lutego 2014 r.